Na początku lat 90. David Stepien pracował we Wrocławiu, grając podkłady do reklam telewizyjnych i radiowych, zajmował się też zdobywaniem nowych zleceń dla firmy. Muzyką interesował się już od dziecka. Nic więc dziwnego, że coraz więcej czasu spędzał w studiu nagraniowym w firmie. Tam odbywały się próby, na których grał razem z kolegami.
Zaczęli występować. W 1994 roku pokonali 59 innych zespołów, głosami publiczności wygrywając festiwal Rava Blues. - Wtedy postanowiłem zająć się już tylko muzyką - wspomina.
Wolał grać na ulicy
Wreszcie mógł robić to, co kocha - czyli grać. Jeździł po Polsce, występował na kolejnych festiwalach. - Robiłem karierę - przyznaje. Przekonał się jednak, że sama pasja nie wystarczy, by móc żyć z muzyki. - Graliśmy za zwrot za hotel, paliwo, ale bez gaży dla zespołu. Najczęściej słyszeliśmy, że po prostu nie ma funduszy. A ja i moi koledzy byliśmy żonaci, mieliśmy dzieci - wspomina Stepien.
Opisuje również, jak zderzyły się jego ideały z rzeczywistością "rynku muzycznego". - Wielokrotnie doświadczyłem, co znaczą układy, kliki, zawiść - mówi po latach.
Jego zespół rozpadł się w 1995 roku. Mieli wspólnie pracować przez wakacje nad nowym programem. - I choć umowa była inna, moi muzycy wzięli urlop na wakacje i zostawili mnie samemu sobie - wspomina Stepien.
Szukał pomysłu, co dalej. I właśnie wtedy, pod koniec lata, odwoził do Paryża swojego syna, który tam mieszkał. - Zobaczyłem, jak ludzie grają na ulicy, w metrze, w klubach. Stwierdziłem, że wolę grać na ulicy we Francji, niż wracać do Polski i pięściami, zębami dobijać się do zamkniętych drzwi. I tak zostałem na Zachodzie - wspomina.
W pułapce Hendrixa
Dziś mówi, że Paryż w latach 90. ubiegłego wieku miał niepowtarzalny klimat. Był miastem otwartym dla ludzi kreatywnych. Mieszały się tam wpływy muzyczne nie tylko z Europy, ale i świata.
Najlepsi muzycy zaczynali na 4. linii metra. - Granie w metrze polegało na tym, że jeździło się cztery stacje w tę, cztery w tamtą. Owszem, był hałas i stres, ale to najlepsze miejsce do grania – opowiada.
Jak sam mówi, wpadł w pułapkę Hendrixa. Od profesjonalnych muzyków wielokrotnie słyszał, że nikt nie potrafi zagrać Jimmy'ego tak jak on. Nawet ubierał się po teksań-sku: kapelusz, wysokie buty. - Podpuszczali mnie, bym siedział w tej skorupie hendrixowskiej i został mistrzem świata w graniu jego dźwięków. Ale jeśli chce się kogoś naśladować, to popełnia się kreatywne samobójstwo - David tłumaczy Stepien.
Z banicji do domu
Z Paryża przeprowadził się po kilku latach do St. Malo na południu Francji. Później mieszkał też w Anglii i Szkocji.
Musiał jednak w końcu wrócić do Polski. Do czerwca ubiegłego roku odsiedział w domu roczny wyrok za zaległości alimentacyjne. - Miałem znów wyjechać już dawno, ale do wiosny spędzam czas z mamą i tworzę. Napisałem 12 piosenek na płytę "Dzieci miłości" – mówi.
Ale nie zamyka się tylko w studiu nagraniowym. David Stepien występował m.in. na Dniach Środy Śląskiej w 2013 roku. 13 marca organizuje wieczór poetycki i prezentację utworów. - To mieszanka folku, bluesa i rocka w akustycznym wykonaniu - opisuje artysta.
Czy potem znów wyjedzie w świat? - Trudno powiedzieć. Gdybym mógł żyć z grania tutaj, to bym wyjeżdżał już tylko na weekendy - śmieje się.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?